— Jestem najnieszczęśliwsza! — odrzekła — ty może o czem słyszałeś... może spodziewałeś się czego... może teraz żałujesz... żeś się ze mną ożenił.
Porwał ją w objęcia, ucałował i szepnął:
— Nie żałuję, Sławciu, nie żałuję! Nie oddam cię za wszystkie sumy, jakie są na świecie! A majątek zrobię sam, jak wuj Andrzej. Kochaj mnie!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W kancelaryi, na czarnem skórzanem krześle, przy czarnym stole, siedzi Korkiewicz i pisze. Ubrany jest przyzwoicie, czysto, ma nawet białe mankiety, wygląda lepiej, jest zdrowszy.
Szperalski pali cygaro i wielkimi krokami przechadza się po izbie. Wreszcie zatrzymuje się przed swym pomocnikiem i rzecze:
— Korkiewicz!
— Słucham pana mecenasa.
— Jak dawno jesteś żonaty?
— Dwa miesiące i pięć dni... albo co?
— Tak sobie... Mojem zdaniem, zrobiłeś dobrze, żeniąc się.
— Hm! rozmaicie to możnaby tłómaczyć.
— Zrobiłeś dobrze... Kobieta uczciwa...