mieście wie, że oprócz paru groszy, pieniędzy przy sobie nigdy nie posiadam. To mi daje bezpieczeństwo osobiste i tytuł «liczykrupy,» którym i pan mecenas dobrodziej nieraz mnie w łaskawości swojej honoruje...
Tak się usprawiedliwiwszy przed mecenasem, już Korkiewicz do tego przedmiotu nie powracał; mieszkał dalej na przedmieściu u szewca, do kancelaryi regularnie przychodził, czasem na miasto się wymykał, grosze robił i egzystował, marny, niepozorny, nieznaczny, a w duszy wysokie ambicye pieszczący.
Suma na Kocimbrodzie zainteresowała go w wysokim stopniu.
Dlaczego — sam sobie sprawy nie zdawał, — ale postanowił, bądź-co-bądź, do źródła dotrzeć, spenetrować, dowiedzieć się, co jest i jak jest... Coś mu szeptało do ucha, że to interes, że przedstawia pole do zarobku, że może w przyszłości coś dać.
Korkiewicz był trochę przesądny — miał swoje uprzywilejowane dnie, a właśnie o owej sumie w takim dniu wiadomość go doszła; był to przytem wtorek i początek pierwszej kwadry księżyca — same pomyślne wróżby!
Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/25
Ta strona została skorygowana.