Podpierając się laską, badając nią drogę, wszedł do sieni owej kamieniczki i znalazł się w zupełnej ciemności. Dopiero zaświeciwszy zapałkę, znalazł schody i poręcz, której się silnie uczepił.
Ta zaprowadziła go na drugie piętro, a światło, przeciskające się przez szczeliny popękanych drzwi, wskazało mu, gdzie ma szukać klamki. Nacisnąwszy ją, znalazł się w sporej izbie, oświetlonej kopcącą lampką naftową i blaskiem ognia z kuchennego komina.
Gromada zamorusanych dzieci patrzyła na niego ciekawie, od komina nadbiegła roznegliżowana żydówka.
— Aj! — zawołała — taki gość... Weg, kinder!... Taki gość! Pan zapewne do męża?
— Tak jest.
— On w domu; on tylko co przyszedł, pewnie jeszcze dobrze nie usiadł... On będzie zaraz jadł obiad, już się gotuje... Bardzo proszę, niech pan pozwoli; mój mąż jest w sali... proszę pana do sali... niech pan spocznie.
Sala miała dwa okna od frontu, resztki obdartego obicia na ścianach i podłogę zni-
Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/30
Ta strona została skorygowana.