szczoną, skrzypiącą. Znajdowały się tam dwa wielkie łóżka z rozrzuconą pościelą, stara kanapa, obita zielonym rypsem, stolik przykryty spłowiałą czerwoną serwetą, półka z książkami, szafa i kilka krzeseł.
Na stoliku, w ogromnym mosiężnym lichtarzu paliła się maleńka świeczka łojowa, przekrzywiona na bok, i rzucała migotliwe, czerwonawe blaski na przedmioty, znajdujące się w izbie.
Ujrzawszy gościa, gospodarz podniósł się z kanapy.
— No, no! — rzekł — kogo ja widzę? Pan sam się fatygował! Niech-no pan siada. Pan zapewne bez interesu nie przyszedł?
— Naturalnie! zna mnie Szmul dobrze, że nie lubię próżno czasu tracić.
— Jaki to interes jest?
— Dziedzic z Rozlazłówka szuka pieniędzy; czy Szmul o tem wie?
— On zawsze pieniędzy szuka — odrzekł żyd — i jego interes to na pewno nie jest ten interes, który pana do mnie przyprowadził. Co pana obchodzi Rozlazłówek i jego dziedzic? Niech pan zaraz zacznie o drugim... To będzie lepiej, prawda?
Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/31
Ta strona została skorygowana.