— Wielkiej głowy potrzeba — opowiada częstokroć, — żeby taki interes prowadzić, jaki nasz dziedzic, pan Piotrowicz, w Łopiankowie prowadzi. Żaden krawiec nie potrafi tak starej kapoty łatać, jak on swoją biedę łata, nicuje, sztukuje. Zdaje się, że już, już koniec, niema sposobu... tymczasem nieprawda: jeszcze jest sposób! Dziedzic nie może, to ja mogę, ja nie mogę, to dziedzic może, i prawdę mówiąc, Łopianków nie utrzymuje się ani z pola, ani z łąk, ani z lasu, tylko z naszych dwóch głów: z dziedzicowej i z mojej. Ale też to są głowy!!
Właśnie w chwili, gdy panna Bolesława szukała rozrywki przed lustrem, Szmul Stawidło wchodził do pokoju jej ojca.
Tylko co powrócił z miasteczka; kapota jego była jeszcze wilgotna, a gęsta, czarna broda mokra.
Otworzył drzwi po cichu i zastał swego dziedzica przy biurku.
Był to krępy, przysadkowaty jegomość, lat czterdziestu kilku, ale już dobrze szpakowaty. Twarz miał opaloną, brodę krótką, brwi duże, oczy czarne i bystre.
Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/51
Ta strona została skorygowana.