może odebrać i sen, i zdrowie... bo dziś w handlu jest ociężałość, a kupcy, zamiast robić interesa, wolą siedzieć pod piecem, palić fajkę i ziewać. Ale niech się pan dziedzic nie boi! ja już gadałem z Berkiem, młynarzem... on tu za parę dni przyjedzie, aby tylko droga się trochę poprawiła.
— Ten Berek to, zdaje się, twój krewny?
— Jaki tam krewny!! On jest tylko mój brat.
— I zapewne zechcecie mnie obedrzeć do współki?
— Co pan dziedzic takie brzydkie słowo powiada! Współka nie jest grzech, a w handlu niema ani obdarcia, ani nieobdarcia, tylko interes, dobrowolna zgoda. Kupiec nie przychodzi, z przeproszeniem, z dubeltówką, tylko z pugilaresem. Można się zgodzić, można się nie zgodzić. Swoją drogą, jeżeli pan nie chce, żeby Berek przyjechał, to ja mu dam znać przez okazyę. Na co ma tracić zdrowie i mordować konia na naszych kochanych grobelkach! Jak pan dziedzic każe?
— Nie udawaj głupiego, Szmulu; nie mam ochoty do żartów.
Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/54
Ta strona została skorygowana.