Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

że zarówno pan adwokat Szperalski, jak i jego wierny dependent Korkiewicz, byli zawsze jednakowo czarno ubrani, z tą tylko różnicą, ze sukno na surducie adwokata było matowe, na dependencie zaś wyszarzane i świecące.
Gdy czasem promyki słońca wpadały przez okno do ponurej kancelaryi, to ślizgały się po plecach i rękawach biednego dependenta, jak po lodzie, i z czarnego niby jego surduta wydobywały tony zielonkowate, rudawe, ciemno-niebieskie...
W takich razach adwokat, który ów przygarbiony grzbiet swego pomocnika miał ciągle przed oczyma, wołał gniewnie:
— Panie Korkiewicz!
— Co mecenas dobrodziej każe?
— Mógłbyś też sobie sprawić nowy surdut! Świecisz się tak, jakby cię kto sadłem wysmarował. Patrzeć na to nie mogę.
— Przepraszam; tużurek jeszcze bardzo porządny i nie stary; czternaście lat temu zrobił mi go z łokcia nieżyjący już dziś Abram Grinszpan, ten, co to, jeżeli pan mecenas sobie przypomina, procesował się z Michlem Sową o pół domu...