Potem pan Marek znów całował szwagierka.
— A mój drogi, jedyny, kochany; i znów przerywając to wylanie uczuć braterskich, zwracał się do służby, krzycząc:
— Magda, biegaj po kucharza... a mój Władysiu jedyny.., Maciek, a znosić rzeczy, gamoniu jakiś!
Opuśćmy tę scenę rozrzewnienia, niech ją czuły słuchacz w własnej duszy dośpiewa... przypatrzmy się kapitanowi.
Zrzucił z ramion burkę krojem płaszcza wojskowego zrobioną i odsłonił postać niewielką wprawdzie, ale czupurną i militarną.
W palonych butach w krótkiej marynarce ze wstążeczką w guziku — wąs wykręcony węgierską pomadą, czupryna posiwiała cokolwiek ale jeszcze gęsta, krótko przystrzyżona, twarz pełna, rumiana i czerstwa, oko niebieskie, oto aktualny konterfekt pana kapitana.
„Oesterreichisch — ungarischer Militär,“ tak sam siebie lubił nazywać pan kapitan, który był sobie człowieczkiem dobrym, ale nie bez... ale.
Przedewszystkiem miał to ale, iż był Lwowianinem, i to Lwowianinem czystej krwi. Jak każdy prawie Lwowianin mówił bardzo głośno i bardzo niegramatycznie, i należał do wiecznej opozycyi. Są ludzie nigdy z niczego nie zadowoleni... pan Władysław wymyślał na sejmy, chociaż mandat deputowanego był jego marzeniem — nie cierpiał orderów, co wszelako nie przeszkadzało mu nosić w pętelce wstążeczkę czarną z białemi wypustkami, nienawidził tytułów, a lubił gdy go nazywano kapitanem, chociaż był tylko podporucznikiem Austryackiej piechoty.
Pan Władysław był pessymistą i wojownikiem — należał do wielu bractw i stowarzyszeń nabożnych, a klął po węgiersku, po niemiecku i po polsku. Miał się za człowieka pełnego odwagi, gdyż pamiętał różne bitwy w których nie brał udziału, miał się za uczonego i erudyta, gdyż czytywał „Dziennik Lwowski“ i „Szczutka.“ Pragnął słynąć jako agronom, gdyż był posiadaczem trzeciej części z czwartej części dóbr Sowie głowy w Tarnowskiem, spadłej na niego po ś. p. Hilarym Pomian Iskrzyckim, rodzonym a nieodżałowanym stryjaszku.
Zresztą, zbytecznem byłoby tutaj spisywać biografią pana Władysława, czem zaś był w chwili kiedy przyjechał do Wólki, świadczy bilet wizytowy, który pan Władysław zostawiał chętnie w przedpokojach lwowskich i krakowskich znakomitości, a którego wierzytelny odpis przedstawiamy:
„J. C. K. A. M. Wojsk Austro-Węgierskich 42-go regimentu piechoty, podporucznik w pełnej dymisyi
Właściciel dóbr Sowie głowy
Orderu Korony Żelaznej kawaler.“
Cały ten tytuł, jakkolwiek bardziej długi niż imponujący — pewność w zdaniu, głos donośny i mina wojownicza — wszystko to w oczach pani Markowej podnosiło braciszka do takiej powagi, jaką nie cieszyła się chyba i nieboszczka Pythia, rzucająca wyrocznie z trójnoga.
Pani Markowa, ta potęga wobec swego małżonka, była nicością wobec brata, bo brat był dla niej autorytetem, wyrocznią, kwintesencyą doświadczenia, nauki i rozumu.
I cóż dziwnego, że poczciwa kobiecina, powodowana czystą miłością macierzyńską, nie śmiała sama zadecydować o losie ukochanego pierworodka, nie ważyła sobie zdania męża, rad i uwag księdza Symforyana, ale całe zaufanie położyła w mądrości Władzia.
Któż się zadziwi, że poczciwa pani Markowa, która oprócz napisania kilku kwitków na mięso, nie zgrzeszyła jeszcze żadnym literackim utworem, sama napisała długi list do brata, malując położenie rzeczy, i prosząc o jak