najrychlejszy przyjazd i radę w kwestyi przyszłości kochanego Czesia.
Wprawdzie z listu siostry, pan Iskrzycki pomimo, iż czytywał Dziennik Lwowski, położenia rzeczy zupełnie nie zrozumiał, pojął jednakże to, że siostra wzywa go aby przyjechał. Będąc zaś w „pełnej dymisyi,“ i nie mając nic lepszego do roboty w Sowich-głowach, zapakował po wojskowemu swoje manatki, i po dwóch tygodniach jazdy, stanął szczęśliwie i zdrowo przed wrotami Wólki.
Był oczekiwany, ale też i przyjęty serdecznie — cały zapas najlepszych przysmaków ze wzorowej spiżarni pani Markowej był ustawiony na stole, pół tuzina kurcząt z krwi niewinnej złożyło ofiarę siostrzanej miłości, a dziewczątka uwijały się około stołu, usługując kochanemu wujaszkowi.
Ma się rozumieć, że o interesie, o celu dla którego pana kapitana sprowadzono i mowy nawet być nie mogło, gdyż strudzony podróżą Władzio, potrzebował przedewszystkiem zwątlone siły pokrzepić, i braterstwa o zdrowie i powodzenie wypytać.
Pan Marek wydobył z piwnicy dwie stare omszone bocianki, i tak jedząc, gawędząc o drożyznie robotnika, wysokiej opłacie od wódki, wygłaszając barbarzyńskie opinje na temat samorządu włościan, a zakrapiając to wszystko ożywczym napojem, ani się obejrzeli jak zegar z kukułką jedenastą godzinę wydzwonił i wykukał.
Pan Władysław w gronie rodziny nie żenował się wcale, i ziewnąwszy szeroko, powiedział:
— Trzeba iść spać.
Po tem dictum, nastąpiły pocałunki i życzenia dobrej nocy, a gospodarz ująwszy gościa pod ramię, zaprowadził go do swego pokoju, gdzie mu wygodne łóżko przygotowano, wyegzmitowawszy z tej przyczyny cztery stare chomonta, dwie banie z oliwą do maszyn, i cztery pęki postronków, co wszystko ułożone z pewną symetryą, zdobiło jeden kąt pokoju pana Marka.
Pokój ten powszechnie nazywano kancelaryą — kto go tak nazwał i dla czego? o tem kroniki pisane i tradycya milczy, widocznie jednak, miano to wynalazł jakiś złośliwy bardzo człowiek, dla tego chyba, że tam nigdy nic nie pisywano.
A — przepraszam, mimowoli popełniłem błąd, sam byłem świadkiem, że przed dwoma laty zawarto tutaj i spisano dobrowolną umowę pomiędzy Wielmożnym Markiem Chojnowskim, i Janklem Milchmacher spekulantem, o trzyletnie wydzierżawienie pachtu i propinacyi w dominium Wólka.
Tak, pokój pana Marka był rzeczywiście kancelaryą.
Ułożył się do spoczynku pan Władysław, legł odmówiwszy krótki pacierz pan Marek, zapalili sobie fajki do poduszki, pogawędzili parę minut, westchnęli na ciężkie czasy, a potem, kancelarya stała się przybytkiem głośnego chrapania, świadczącego że podróż zarówno jak krzątanie się przy gospodarstwie, bezsenności nie sprawia.
Tylko jeszcze w apartamencie pani domu światło nie zgasło, poczciwa matka tonęła w dumkach i marzeniach, i dopiero donośne pianie kogutów przypomniało jej, że to już północ, i że jutro o godzinie czwartej, minucie 28, wstanie jasne słońce, a z niem i ciemne czarnego życia kłopoty.
Dawno już w Wólce nie pamiętano takiego ożywienia i ruchu. Wschodzące słońce już wychyliło z za stodoły złocistą głowę, a promie-