nie jego łamały się w brylantowych kroplach rosy na trawnikach i drzewach.
Pan Marek już pojechał w pole, donośny głos pani Markowej brzmiał w kuchni, a pan Władysław spoczywał jeszcze po trudach wczorajszej podróży.
Już Magda i Jagna, dwie freiliny pani Markowej, biegały ze dworu do kuchni i z kuchni do dworu, dźwigając na sobie góry wykrochmalonych spódniczek, czem wprawiały w zadumanie dwóch białych indorów, zostających w widocznem nieporozumieniu z kogutem.
Stary kucharz Bartłomiej w krwawych zapewne zamiarach, przesunął się przez dziedzieniec z okrutnym nożem w dłoni i skrył się w zabudowaniach, a po chwili ostry, przeraźliwy krzyk ofiary, manifestował piąty akt jednego z tych dramatów, o których nikt nie pisze.
W kącie podwórza, stróż Walenty rąbał drzewo, panienki biegały tu i owdzie, służba obojga płci zwijała się na wszystkie strony, a sama pani, jak generał podczas bitwy, rozsyłała ordynanse kierujące całą kompanią gastronomiczną, przedsięwziętą dla ugoszczenia jutrzejszej kompanii.
Była to praca nie lada bo pani chciała wystąpić, a zdaje się że w planach szanownej gosposi leżała przedewszystkiem myśl, aby nikt z gości nie był głodny.
Nie był głodny.... pojęcie o głodzie inaczej bo wygląda na wsi. Jadają tam pięć razy na dzień, nie licząc owych przegryzek, przekąsek i zakąsek, konsumowanych chodzący lub stojący, po prostu tylko chyba dla zabicia czasu.
A cóż dopiero, kiedy liczna kompania ma zjechać, i cały Boży dzionek w gościnnym domu przepędzić. Nie lada też kłopot miała pani Markowa; ale że była specyalistką w swym fachu, w gospodarstwie domowem miała zaprowadzony wzorowy ład i porządek, a w wyprawie otrzymała jeszcze po prababce pozostałe dzieło kulinarnej treści, nie obawiała się przeto krytyki łaskawych sąsiadek, i zajęcie swoje traktowała z tą pewnością, która cechuje tylko artystów, posiadających znakomity talent i niesłychaną wprawę.
Wspomnieliśmy o dziele figurującem w inwenterzu wyprawy ślubnej pani Markowej. Nie od rzeczy będzie zatrzymać się na tym punkcie, ponieważ byt to manuskrypt nader cenny, i pani Markowa nie oddałaby go za pół królestwa. Cała bowiem tradycya kuchenna dwóch niemal stuleci, przedstawiała się w nim w formie przepisów. Pani Markowa ceniła tę drogą spuściznę, komentowaną i dopełnianą przez prababki i babki, nie ze względu na jej archeologiczną wartość, ale dla niesłychanie ważnych poglądów na sprawy żywota w niej zawartych, i dla tego że już teraz nie rodzą się kobiety z takim duchem inwencyi i znajomością przedmiotu.
Na tytułowej karcie tego rękopismu, domowej fabryki inkaustem, dużemi literami wykaligrafowany był napis: „Thesaurus culinaris, albo gospodyniey wzorowey sekrety, w którym masz specimen ingredyencyey wszelakich, jako i według proporcyi słusznej do pieczenia, warzenia i smażenia zażywać się godzi; przytem w suplemencie znajdziesz sztuki tortarskiej i aptekarskiej sapientiam apteczki domowej nessessitates i różnych innych hcbiałogłowskich rzeczy obfitość.
Strona:Klemens Junosza - Syn pana Marka.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.