gdyż ją często ruchem ręki i głowy poprawiał. Przed każdym pocałunkiem wąsy sobie porządnie fularem obcierał, a kłaniał się, a ściskał, i przyjmował z otwartemi rękami.
Bo niech tam co chcą mówią, ale na Podlasiu są bardzo gościnni ludziska, i jeżeli nie jesteś wierzycielem, komornikiem lub sekwestratorem, to możesz być najpewniejszym, że cię przyjmują nie obłudnie ale po staroświecku i serdecznie, wedle starego przysłowia: „czem chata bogata, tem rada.“
Goście przyjeżdżający do Wólki przyjmowani byli podwójnie: na ganku przez samego pana Marka, a w tak zwanym salonie przez gospodynię domu. Skoro się tylko drzwi otwierały pani Markowa z nieopisanym wdziękiem i uprzejmością podnosiła się z kanapy, witając pocałukami dostojne matrony i dorosłą progeniturę żeńską i podając tyle razy do pocałowania własne pulchniutkie rączki, ile razy wąsaty szlachcic schyliwszy się nisko, witał ją słodkim i mile brzmiącym komplementem. Pan kapitan, obok siostry, znajdował się w salonie, a dziewczątka uwijały się pomiędzy gośćmi, szeleszcząc perkalikowemi świeżo wykrochmalonemi sukienkami, świadczącemi o guście pani Markowej do kolorów różowych, i deseni w kwiatki.
Ciche ściany dworku zaczęły się ożywiać, rozmowa szła dość gwarno, a gości przybywało coraz więcej.
Taką samą koleją jak powiedziliśmy wyżej, przyjętym został ksiądz Symforyan, proboszcz, z młodziutkim księdzem Hipolitem wikarym, znakomitym kaznodzieją i spowiednikiem ulubionym przez żeńską populacyą parafii, dla wysokich cnót teologicznych i niezwykłej bladości oblicza.
Tak samo przyjętym został jednooki pan Maciej z Woli Wrzeszczącej, człowiek zasłużony a nawet podobno członek jakiegoś zagranicznego towarzystwa, stary kawaler i mizantrop. Nie inaczej, a tylko z większą może estymą przyjęto i państwa Gzubskich z Wilczego Dołu. Ta arystokratyczna rodzina, której głowa, to jest pan Romuald Gzubski, był przed dwoma laty prezesem komitetu budowy mostu stałego na rzece Krznie, która już od roku wyschła, używała w powiecie ogromnej wziętości. Jakkolwiek pan Romuald ukończył już dawno prace w komitecie jednak sąsiedzi zostawili mu tytył prezesa, który zdobi aż po dzień dzisiejszy całą rodzinę właściciela Wilczego Dołu, i nadaje jej pewne prawo do wygłaszania przekonań arystokratycznych i ostrego gromienia wszystkiego, co tchnie przeciwnym żywiołem. Nie potrzebujemy dodawać, że panią prezesową sadzano na kanapie, miała ona potemu wszystkie prawa, prawa poniekąd nawet uświęcone zwyczajem, gdyż i w świątyni pańskiej zasiadała zawsze w tak zwanej ławce kolatorskiej, a podczas procesyi kroczyła tuż za baldachimem podtrzymywanym dostojną prawicą szanownego prezesa.
Oprócz rodziny państwa Gzubskich, przybyła także nie mniej znakomita rodzina państwa Sapajłów, od niepamiętnych czasów rywalizująca z Gzubskiemi o palmę pierwszeństwa co do arystokratycznego pochodzenia i godności. Sam pan Sapajło, herbu Miechy, pochodził z arystokratycznej rodziny, a ten splendor podniosła jeszcze jego małżonka z domu Trzeszczakówna. Pan Sapajło był, wprawdzie już bardzo dawno, ale był niewątpliwie, marszałkiem szlachty w powiecie Rosieńskim, w owych czasach kiedy jeszcze mieszkał na Litwie. Później, w skutek różnych okoliczności przeniósł się na Podlasie, i osiadł w nowo na-
Strona:Klemens Junosza - Syn pana Marka.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.