bytej wiosce Patyki Wielkie, osiadł tam wraz z małżonką i dorastającym synem, a pomiędzy innemi rupieciami przywiózł ze sobą i tytuł marszałka, z którym się tak zrósł, że gdyby kto zawołał na niego po imieniu, nie byłby się nawet obejrzał.
Niczem nienawiść Montekich i Kapuletów, w porównaniu z rywalizacyą Gzubskich i Sapajłów, a los który jest bardzjej ironiczny niż wszyscy satyrycy od początku świata, obdarzył pana Gzubskiego córką, a pana Sapajłę synem, jakby pragnął okropności werońskiego dramatu odegrać po raz drugi na cichem i spokojnem Podlasiu.
To jednak trzeba przyznać, że obaj naczelnicy tych znakomitych rodzin odznaczali się niezwykłemi zdolnościami politycznemi, a żywiąc ku sobie wieczną nienawiść, nie szczędzili jeden dla drugiego komplementów i zapewnień dozgonnej życzliwości.
I czyż mogło być inaczej — czyż mąż dostojny i poważny, może uzewnętrznić na swem obliczu jakąś pospolitą małostkę, lub uczucie zazdrości, tak niewłaściwe dygnitarzom piastującym wyższe obywatelskie urzędy.
I teraz gdy pan Marek jeszcze nowych gości przyjmuje, pan Gzubski z panem Sapajło w najlepszej na pozór harmonii opowiadają sobie różne wiadomości najświeższe, i wnioskują o przyszłości Europy, nie oponując przeciwko temu, że pan Albin Sapajło rozmawia pocichu z panną Eufrozyną Gzubską, pieszcząc w ręku akurat taki sam ponsowy gwoździk, jaki tkwi w kruczych warkoczach panny prezesównej.
Strona:Klemens Junosza - Syn pana Marka.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.