niemiłosiernie drugich, idźcie na Podlasie, idźcie do Wólki, a zobaczycie jak się ludzie bawią i weselą.
Wprawdzie młodzież tamtejsza nie ma na nosie szkieł, i nie jest tak idealnie wybladła, panienki nie malowane i bez piramidalnych koków na głowie, orkiestra nie wyszukana, ale jakaż tam wesołość, i jak się ona naturalnie objawia. — Kiedy idzie mazur, to aż się szyby trzęsą, i aż „ziemia dudni!“
Ciepło mierzy się termometrem, aksamit łokciem, a zabawa towarzyska usposobieniem kanapy. Bądźcie przekonani, że jeżeli matrony na kanapie drzemią zabawa idzie ospale i leniwo, jeżeli tylko ziewają, to już lepiej, ale gdy same ożywią się i przyjmą czynny udział w zabawie, to możecie być pewni, że wesołość doszła do swego maximum.
Tak też było i w Wólce, pani prezesowa, marszałkowa, sędzina, pani Płakalska i sama nawet pani Markowa, przypomniały sobie dawne czasy i tańczyły na zabój, jak to było za lepszych wiosennych dni życia...
Może w owej chwili nie jedna z nich przypomniała sobie jaki przyjemniejszy epizod z własnego życia, niejednej z nich serce przyspieszonem uderzyło tętnem, a przez myśl przebiegła przelotna uwaga, że za owych czasów inna była młodzież.
Tę ochoczą zabawę i reflekcye matron na temat zmiany czasów i ludzi, przerwało uprzejme wezwanie gospodarza do kolacyi.
Była to już godzina blisko druga z północy niedługo na szarym horyzoncie miała zabłysnąć jasna zwiastunka przedświtu, koguty piały na grzędach, a w oknach dworku jaśniały rzęsiste światła, oblewając różowym blaskiem biesiadników, zgromadzonych przy wspólnym stole wieczerzy.
Pan kapitan Iskrzycki powstał z krzesła, i napełniony kielich wznosząc do góry, rzekł:
— Panowie! obywatele i sąsiedzi zacnego a ukochanego mego szwagra! W imieniu gospodarza tego domu, niech mi wolno będzie podziękować za zaszczyt jakiście mu sprawili, gromadząc się tak licznie w tem miejscu, gdzie obecność Wasza tak bardzo pożądaną była.
— Panowie! wielu z was piastowało wysokie obywatelskie urzędy...
Na twarzach pana Gzubskiego i Sapajły, przemknął lekki uśmiech zadowolenia.
— I ze wszystkich włożonych na was obowiązków, wywiązywaliście się godnie, i nie zdradziliście położonego w was zaufania...
Szmer zadowolenia ogólny.
— Dzisiaj, gdy ważna kwestya dla rodziny Chojnowskich rozwiązuje się pod tą niziuchną strzechą, umyśliliśmy wezwać rady waszej, a światłe zdania ludzi zacnych i praktycznych przyjmiemy z wdzięcznością.
Niektórzy z obecnych chcieli już płakać.
— Przedewszystkiem jednak, panowie, zanim przystąpimy do systematycznego zbadania kwestyi, pozwólcie, abym tym oto kielichem spełnił zdrowie zacnego obywatelstwa powiatu w ogóle i zdrowie obecnych w szczególności.
Tu pan Iskrzycki zatrzymał się i kielich do dna wychylił.
— Wiwat pułkownik Iskrzycki!
— Wiwat kochany pan Marek!
— Wiwat! niech żyje!
Pan Sapajło korzystając z zamięszania, uchwycił kielich i uprzedzając podobny zamiar prezesa Gzubskiego, zawołał:
— Panie pułkowniku! Takoż nie ubliżając nikomu, jużmy różne różności widzieli, a w siakich i takich cyrkumstancyach bywszy, dziwnego dziwa napatrzyli się dosyć, a jak nad Lidą,
Strona:Klemens Junosza - Syn pana Marka.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.