Strona:Klemens Junosza - Syn pana Marka.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamyślił się głęboko pan Marek, sparł głowę na dłoniach i długo długo tak siedział, nareszcie kiedy się pożegnali, wsiadł w sanki i pojechał ku domowi.
Mróz był ostry, wiatr szalał po polu niosąc tumany śniegu, ale pan Marek na to nie zważał, zdawał się nie widzieć tego co się koło niego działo, utonął w marzeniach, a od czasu do czasu odzywał się półgłosem...
— A to mi marszałek, mądra głowa w kieszeń by schował prezesa!
Onufry sądził, że pan mu każe pośpieszać i pędził jak szalony.
Wieczorem długo państwo Chojnowscy rozmawiali z sobą, ale w rozmowie tej nie było już żadnych oznak burzy, widocznie że projekty pana Marka trafiły do przekonania żony, gdyż widać było na jej twarzy uśmiech zadowolenia, a pan Marek wychodząc z pokoju małżonki powiedział głośno.
— Zobaczysz kochanie, że wszystko będzie dobrze!

XI.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dużo wody upłynęło od czasu rozmowy marszałka z panem Maciejem i panem Markiem. Bywały przez ten czas i suche lata i pory dżdżyste a nawet jeonego roku na wiosnę owa niefortunna rzeczułka na której pan prezes Gzubski most stawiał, skutkiem obfitego deszczu przybrała, tak że słupy owego mostu do połowy zanurzyły się w mętnej wodzie.
Losy rzuciły mnie daleko od Wólki, od tych poczciwych państwa Marków, którzy siedząc spokojnie w swoim zaścianku, nie domyślali się nawet, że ktoś tam ich życie domowe opisze. I lepiej, że się tego niedomyślali, bo możeby z pewnem niedowierzaniem przyjmowali w swym domu jakiegoś pisarka, który wtrąca wszędzie swoje trzy grosze, rośnie gdzie go