Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

stanowiłam. Gości pomieszczę na górze, w oficynie i w chińskim domku w ogrodzie.
— Ależ, kochanie, tam jest skład różnych rupieci, narzędzi ogrodniczych, doniczek, gratów niepotrzebnych. Istny Pociejów warszawski!
— Nic nie szkodzi; to się wszystko wyprzątnie, wyrzuci, urządzimy jak pieścidełko. Goście moi muszą mieć lokale eleganckie i wygodne. Helenka mi w tem pomoże...
— I ja, jeżeli pani pozwoli — dorzuciła panna Władysława.
— Kochane, poczciwe dziecko! Skorzystam skwapliwie z twojej pomocy, bo wiem, że masz gust wyrobiony...
Rozmowa o przygotowaniach i projektach trwała do kolacyi i długo jeszcze potem, panowie zaś wyszli do sąsiedniego pokoju, na cygara.
— Ślicznie wyrosła Władzia — rzekł pan Eugeniusz — nadspodziewanie.
— W istocie, nie zanosiło się na to — odpowiedział pan Marcin — pamiętam, że kiedyśmy ją wzięli do siebie, żona martwiła się jej niezgrabnością i brzydotą, a teraz co się zrobiło!
— Panna co się zowie przystojna... Czy masz jakie zamiary względem jej przyszłości?
— Przyznaję, że nie zastanawiałem się nad tem dotychczas; nam dobrze z nią, jej, o ile mi się