Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/102

Ta strona została skorygowana.

nagle — rzekł — przyzwyczaiłem się do niej, a żona moja jeszcze bardziej. Szczerze mówiąc, kochamy ją prawie jak własne dziecię, dom bez niej byłby pusty i smutny... trzeba poczekać...
Władzia w stołowym pokoju rozmawiała z paniami: krzesło jej stało tak blisko drzwi, że pomimowoli, niechcąca, dosłyszała rozmowę opiekuna swego z sąsiadem. Serce jej przeniknął ból ostry, w oczach pociemniało, zdawało jej się przez chwilę, że spadnie z krzesła jak martwa, lecz silną wolą opanowała wzruszenie, powiedziała coś wesołego, srebrzysty jej śmiech rozległ się głośno i niktby nie odgadł, co się działo w jej umyśle i sercu, niktby się nie domyślał, że najpiękniejsze jej marzenia w jednej chwili rozwiały się jak mgła, gdy ją wiatr silnem tchnieniem uderzy.
Dopiero po powrocie z Woli, gdy znalazła się u siebie, w swoim małym pokoju, wśród ulubionych książek, gracików i kwiatów, gdy w całym domu światła zagasły, wszyscy usnęli, puściła wodze łzom, cisnącym się gwałtem do oczu.
Rozplotła przepyszny swój warkocz, fala ciemnych włosów, niby płaszcz jedwabny, okryła jej silne, klasycznie zarysowane ramiona... Długo, długo, z głową opartą na dłoniach, płakała w cichości, nie zdradzając bólu swego ani westchnieniem, ani jękiem; grube, ciężkie łzy staczały się po jej sukni.