Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

muż ten człowiek kilkoma słowy oczy jej otworzył, czemu ją przebudził ze snów rozkosznych... Może to i lepiej, prędzej bowiem, czy później, toby się stać musiało.
Załamała ręce, a po chwili z determinacyą wstrząsnęła głową...
— Musi tak być — szepnęła — odjadę...
Uklękła przy łóżku i zaczęła się modlić; błagała Boga o wszelkie łaski i błogosławieństwa dla dobrych opiekunów swoich, dla Józia, dla Leonka, dla Leonka szczególniej Modliła się długo, serdecznie i gorąco, na uproszenie szczęścia dla tych, których opuści — a o siły i wytrwanie dla siebie...





VI.

Jest lato, czerwiec, koszą łąki. — Kilkunastu silnych chłopów w miarowym rytmicznym ruchu posuwa się naprzód, równym szeregiem, a za każdym ściele się gruby pokos soczystej, pachnącej trawy.
Różnobarwne kwiatki podcięte ostrzem padają; czasem przerażony brzękiem żelaza zając wyskoczy, słupkiem stanie i zmyka, co mu sił starczy. Jaskółki uganiają się w powietrzu za lotną zdobyczą, pliszki figlują na brzegu rzeczki, w pobliskiej olszynie drze się wilga, z oddalenia słychać gruchanie