Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

szynk. Były z tego powodu zawzięte dysputy, od których Mośka nieraz głowa bolała, ale trzymał się dzielnie przy swojem i nie ustępował.
W lecie, przy wiórach i gałęziach, Mosiek miał i przyjemność i spokój; w domu trapiła go małżonka, to też, o ile można było, unikał jej, i większą cześć dnia przepędzał na rynku, albo też w szkole, gdzie miał porządne towarzystwo i przyjemną rozmowę.
Gdy Mosiek mijał Budy, boczną dróżką nadszedł dobry jego znajomy i trochę krewny, Judka, niezamożny człowiek, trudniący się również jak Mosiek do niedawna, drobnym handlem. Włóczył się on po wioskach z workiem na plecach, miał kilka rubli w kieszeni, drobiazgi do sprzedania, chodził od chaty do chaty, kupował, co się dało i z tego miał utrzymanie. Tak samo jak Mosiek, zanim zostały kupcem leśnym. Spotkali się przy zbiegu dwóch dróżek, pozdrowili jeden drugiego i szli razem, gawędząc o rozmaitych przedmiotach. Judka miał swoje kłopoty, Mosiek swoje, więc przedmiotu do dyskursu nie brakło.
Na wielu punktach schodziły się myśli tych specyalistów od gonienia wiatru w polu, więc też jeden poglądy drugiego wymownem słowem uzupełniał.
— Was to już niewiele obchodzi — mówił Jud-