Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

ka — że teraz handel, którym zajmowaliście się, podupadł.
— Dlaczego?
— Wy jesteście teraz pieniężnik, możecie robić co wam się podoba, wybrać sobie lepsze zatrudnienie...
— Przecież ja i wam dobrze życzę i wszystkim; jabym pragnął, żeby każdy z nas znalazł trochę szczęścia i miał łatwe życie...
— Wszyscy tego szukamy, ale nie każdy znajdzie; wyście znaleźli...
— Chwalić Boga, wam też życzę.
— Dziękuję za dobre słowo, ale powiedzcie Mośku, co zamyślacie dalej robić?
— Chciałbym założyć sklep: nawet nie sklep, tylko sklepik, stosownie do mego majątku, chciałbym żeby w nim było wszystkiego po troszkę. Ja już nie mam siły do chodzenia po wsiach, znoszenia flagi, zimna i upałów. Nie młodzik jestem. Siedziałbym sobie spokojnie, palił fajkę, trochę targował, aby żyć... Tymczasem mojej żonie to się nie podoba. Ona każe mi zakładać szynk...
— Też interes...
— Zapewne, ale jak dla kogo... Ja nie lubię; ja chcę mieć spokój. Na co mam mieć ambaras z pijakami, słyszeć ciągle krzyki i przekleństwa... Co wy myślicie, Judka?