Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

żna myśleć bardzo dużo i wcale nie osobliwie; a można krótko myśleć i odrazu trafić w punkt...
— Wy pięknie mówicie, Judka, ale nie pokazujecie punktu, więc ja mogę myśleć, że sami go nie widzicie; gadacie tylko aby gadać, aby się wam droga krótszą wydawała. Niech i tak będzie, mogę wam dotrzymywać kompanii...
— Trochę jest tak, trochę nie jest tak... Gdybym ja miał to co wy macie, tobym bez długiego szukania i zachodu punkt znalazł, ale co dla mnie dobre, to dla was może być złe i na odwrót.
— Może być, bardzo może być, ale przypuśćcie, że spotka was szczęście, że macie trochę pieniędzy, cobyście też z niemi robili?
— Co? Handlowałbym...
— Ale czem?
— Pieniędzmi. Co miałbym sobie głowę zawracać, towar zamieniać na pieniądze; na co mi ten ambaras, niechby pieniądz sam szedł w świat, obracał się, rósł i przynosił zyski. Takie jest moje rozumienie rzeczy. Gdybym ja był bogatym, zostałbym bankierem, tymczasem jestem biedny, więc trudnię się drobnym handlem, kramarstwem.
Potoczyła się bardzo przyjemna rozmowa o nadzwyczajnych operacyach pieniężnych, o bajecznych zyskach, o milionowych obrotach. Przyjaciele ró-