— Ładnego macie konia — rzekł Mosiek.
— Ujdzie.
— Nie żałujecie mu owsa widać, bardzo żwawy jest... Ja myślę, że w całej wsi lepszego konia niema...
— Pewnie, że niema.
— Chociaż, wiecie wy, Piotrze, co ja myślę?
— A co?
— Ja myślę, że Franka Gąsiora kobyła, ta siwa, choć może na pieniądze tyle nie warta co wasz kasztan, lepiej od niego chodzi...
— Oj, co nie, to nie...
— Mnie się zdaje. Jeden raz tylko jechałem z Frankiem, ale jak... Wierzcie mi, że ptak nie leci prędzej, niż jego szkapa; musiałem się trzymać dobrze drabiny, bo inaczej byłbym spadł z wozu i, broń Boże, popsuł sobie kości. Ślicznie jechał Franek, jak maszyna parowa...
— Nie prawda...
— Mówię wam, możecie mi wierzyć.
— Znam ja jego szkapę; nie równać jej z moim koniem, i żeby Franek nie wiem jak chciał, to mnie nie wyścignie...
— Ale jechał, aj jechał...
— Może tak? — rzekł chłop, szarpiąc lejcami i przynaglając konia do biegu...
— O, prędzej, dużo prędzej...
Piotr machnął biczem kilkakrotnie.
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/12
Ta strona została skorygowana.