chnąć nie dał. Konie szybkim kłusem przebiegły przez rynek, skręciły w boczną niebrukowaną uliczkę, i wraz z bryczką i podróżnym zniknęły w tumanach kurzu; to tylko Mosiek zauważył, że podróżny był młody, że miał na ramionach płaszcz z szarego płótna, a na głowie szeroki słomiany kapelusz.
Widocznie spieszył się bardzo, skoro nie dał koniom odpoczynku, nie zrobił zakupów w sklepie a przecież każdy, przejeżdżający przez tak znaczne miasto, nie omija sposobności nabycia różnych towarów.
Młody człowiek spieszył się rzeczywiście i chociaż doskonałe konie go niosły, droga wydawała mu się bardzo nudną i długą; radby ją przebyć lotem ptaka i stanąć na miejscu wśród swoich.
— Jedźcie, Janie — mówił — jedźcie prędzej.
— Paniczu, konie w pianie; gdyby pan dziedzic widział, mielibyśmy obadwaj co słuchać; paniczowi to bajki, ale ja...
— Ja wytłómaczę ojcu i nic nam nie będzie.
— A jak który zachoruje?
— To wyleczymy, ja się też na tem trochę znam...
— Dobrze, paniczu, ale w lesie, chociaż na kwadransik staniemy.
— Zgoda.
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/126
Ta strona została skorygowana.