Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

— Nie można tak szkap siłować; panicz wie dobrze, jak u nas jest, jakie zwyczaje...
Konie pana Marcina nigdy tak nie chodziły forsownie, oszczędny gospodarz, po gospodarsku jeździł, ale w tym razie pośpiech był usprawiedliwiony; pan Leon od roku domu rodzicielskiego nie widział i pilno mu było jego progi przestąpić. Jan to rozumiał i konia do biegu przynaglał, starając się pogodzić pośpiech syna z wymaganiami ojca.
Wjechali w las. — Co słychać w domu, zapytał młody człowiek.
— Dziękować Bogu, paniczu, złego nie ma nic. Siano kosimy, piękne siano w tym roku, i zboża dobrze wyglądają.
— Tak?
— O paniczu, latoś wszędzie pięknie, ale u nas na psa urok, jest na co spojrzeć, śliczności.! Ludzie zazdroszczą.
— Ojciec zdrów?
— A cóżby panu dziedzicowi być mogło? Zdrów i mocny, od świtu do nocy na nogach... Zna go panicz i wie, że czasu nie marnuje. Ludziom próżnować nie da, ale i sam sobie nie folguje; to też prawdę mówiąc, robota u nas aż kipi. Gdzieindziej ledwie zaczynają kosić, a na naszych łąkach już stogi czernią. Siana będzie dość na zimę i na sprzedaż wystarczy. Przybytek jest w bydle, w ko-