Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

znaleźć, zobaczyć ojca, ucałować drobne ręce matki, powitać Władzię.
O wszystkich dopytywał Jana, o nią nie śmiał; niewłaściwem mu się to wydawało.
W dwie godziny później ujrzał Budy i dom swej rodziny.
Wszystko było jak dawniej, suche wierzby przy drodze, dzikie gruszki, wysoka topola, niskie chaty chłopskie, krzyż poczerniały ze starości, wąska rzeczułka, przecinająca łąki, a za wioską dom z ogrodem, z dziedzińcem, z gołębnikiem na słupie.
Gdy bryczka zbliżała się do celu, na ganek wyszła kobieta blada, szczupła, o dużych szafirowych oczach, które na widok przybywającego napełniły się łzami radości.
Młody człowiek, zanim jeszcze stangret konia zatrzymał, zeskoczył z bryczki i do rąk matki przypadł.
Ucałowała go serdecznie.
— Jak ty wyrosłeś, wypiękniałeś Leonku! — mówiła przypatrując mu się z rozczuleniem. Chodź, kochanie, pewnie jesteś głodny, znużony po całonocnej podróży, posil się i połóż zaraz, wypocznij...
— Ani myślę, mateczko; pragnę nacieszyć się z wami, jakżeż mógł bym spać teraz?
— Chodźże, rozgość się,