dociec przyczyny, ale napróżno; nie chciała być szczerą, nie powiedziała nic więcej nad to, co ci powtórzyłam «Pójść w świat, pracować, nie być ciężarem,» oto jej słowa... Nie wyobrazisz sobie, jak mi to było przykro, ja ją bowiem kochałam i kocham dotąd, jak rodzoną córkę. Chwila rozstania się była ciężka dla mnie, a zdaje mi się, że i dla niej. Padła mi do nóg i wybuchnęła takim płaczem serdecznym, że jeszcze do tej chwili go słyszę... Oczywista, czy urojona przyczyna wywołała ten wyjazd, nie wiem, sprawy sobie z tego zdać nie mogę... po jej odjeździe pusto zrobiło się w domu i smutno... Ach, Leonku, lepiej nie mówmy już o tem, takie to przykre dla mnie...
— Zagadka, zagadka — powtarzał w zamyśleniu młody człowiek, a po chwili wstał od stołu, ucałował rece matki i rzekł: — Miała mateczka słuszność, całonocna jazda i zmęczenie dają mi się uczuć...
— Położysz się? Doskonale zrobisz... Pokój dla ciebie przygotowany oddawna, łóżko posłane...
— Nie, matko, ja spać nie będę. Powietrze lepiej mi zrobi, wyjdę do ogrodu, w cień pod lipy...
— Jak chcesz...
Wyszedł.
Nie miał na myśli snu, ani odpoczynku, pragnął tylko samotności, aby myśli zebrać, zastanowić się
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/135
Ta strona została skorygowana.