będącego raczej solidnie zbudowaną altaną, aniżeli domem mieszkalnym, uczynić miłą letnią rezydencyę.
Udało się to w zupełności; odświeżony na zewnątrz i wewnątrz, domek wyglądał jak pudełeczko, żaluzye nie pozwalały przedostać się do środka gorącym promieniom słonecznym; przy jednej ścianie urządzono werendę o płócienych zasłonach, przyozdobionych girlandami z liści dębowych.
Nazwę „domku chińskiego“ usprawiedliwiały obicia papierowe o dziwacznym rysunku i barwach jaskrawych. Była tam pagoda na wyspie, opasły mandaryn, strzelający z łuku do ptaka rajskiego, palankin, a w nim dama o skośnych oczach, robotnicy zbierający herbatę. Mandarin, dama, rajski ptak, robotnicy, wszystko powtarzało się stokrotnie, aż do zawrotu głowy, ale pani Felicya była zachwycona... i przeznaczyła ten domek na mieszkanie dla swej najmilszej kuzyneczki, panny Wiktoryi, oraz jej ciotki.
Reszta gości mieściła się we dworze, w ogromnych, wysokich pokojach, samemi antykami umeblowanych.
Od wczesnego rana ruch robił się w domu; słońce nie budziło wprawdzie gości, gdyż przez okienice i żaluzye przedrzeć się do pokoju nie mogło, ale pani Felicya z córką już były na nogach, a cała służba żeńska w obrotach nadzwyczajnych.
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/142
Ta strona została skorygowana.