Rozkazy, częstokroć sprzeczne z sobą, wprawiały w ruch przyśpieszony Marysię, Kasię i Agatę; dorodne te dziewoje biegały jedna za drugą, potrącały się nawzajem, przeklinając zapewne w duchu Warszawiaków, będących przyczyną tego zamętu.
O godzinie siódmej rano pan Eugeniusz powrócił z folwarku, aby wypić herbatę i zaraz na łąki pojechać; koń okulbaczony oczekiwał na niego przed gankiem, w tem przybiegła zadyszana pani Felicya.
— Dzień dobry, mężu! — zawołała — dzień dobry! Bój się Boga, znowuż wyjeżdżasz... Niepoprawny jesteś Geniu...
— Naturalnie, jadę na łąki...
— A goście?!
— A siano?! — odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Przesada! Roch dopilnuje...
— A ty tu gości doskonale przyjmiesz i zabawisz... Pojadę, wrócę za dwie godziny i pogodzi się jedno z drugiem wybornie.
— Wolałabym jednak... ale mój mężu, posłańca konnego mi daj...
— Na co?
— Zabawny jesteś! Do Bud zaproszenie poślę, skoro są goście, niechże się bawią. Tam chłopcy jak słyszę, już przyjechali. Niechże się jaki fornal
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/143
Ta strona została skorygowana.