Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

życzał. Panna posażna, już przez to samo, że posażna, ma w sobie dużo siły przyciągającej, cóż dopiero, gdy jak u panny Wiktoryi, wdzięk bogactwa łączył się z urodą naturalną, wesołe zawsze usposobienie z prostotą w obejściu...
Pani Felicya, wbiegłszy do pokoju prezesowej, zasypała ją gradem komplementów.
— Przecudownie wyglądasz! Jak róża w pełnym rozkwicie. Czy ci tu aby dobrze, moja duszko? Bądź szczera, nie krępuj się niczem, dysponuj jak u siebie w domu. Ja, Helenka, mój mąż i cała służba jesteśmy na twoje rozkazy.
— Ależ zapewnić cię mogę, że mi nic nie braknie...
— Nie politykuj, bądź-no szczerą...
— Chyba chcesz komplementów...
— Prawdy, tylko prawdy... Drżę z obawy, że może ci niewygodnie.
— Nie żartuj, taki śliczny domeczek, taka cisza, taki zapach. Przychodzi mi myśl, żeby kupić majątek i urządzić sobie taką rezydencyę, boję się tylko gospodarstwa, byłby to za wielki ciężar na moje wątłe barki...
— O naturalnie, na to trzeba mężczyzny, ale o cóż łatwiej jak o mężczyznę.
— Co mówisz kochanie, w moim wieku? Że-