Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

cha; ja zaś nie mogę. Zresztą wybaczyłbym im obojętność dla kwiatów, słońca i natury, ale przyznam, że spać wówczas, gdy się wie, że w tak bliskiem sąsiedztwie są młode i piękne damy, to jest grzech śmiertelny, za który nie masz przebaczenia...
— Ślicznie pan powiedział — rzekła pani Felicya — ale za surowo, spoczynek potrzebny jest młodym ludziom bardziej, aniżeli...
— Chciała pani powiedzieć... starym... tak?
— Ależ... niech Bóg broni! Nie miałam bynajmniej podobnej myśli i wcale pana do kategoryi starych ludzi nie zaliczam...
— Naturalnie — wtrąciła prezesowa — pan radca doskonale wygląda, ażebyś wiedziała jak tańczy... znakomicie tańczy! Pamięta też pan na weselu Wicinowskich?
— Jak dziś, pani dobrodziejko.
— Mój Tomcio wówczas żył jeszcze...
— Tak, tak, żył kochany prezes i cieszył się doskonałem zdrowiem. Bawiliśmy się z ogniem, z życiem, z werwą...
— I teraz jeszcze pan potrafi to samo...
— Życie ludzkie, pani prezesowo, jest jak dzień; ma ono swój wschód, południe, zachód i oczywiście noc. Cała sztuka na tem polega, aby pogodne blaski wschodu zachować czyste i niezachmurzone