Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

do nocy. Ja już minąłem wschód i południe i jestem obecnie...
— Jest pan radca w epoce podwieczorku — rzekła panna Wiktorya.
— Słusznie powiedziane; ale niech mi pani przyzna, że czasem podwieczorek bywa przyjemniejszy, aniżeli śniadanie...
— Zwłaszcza dla tych, którzy są już oddawna po obiedzie.
— Wikciu! — odezwała się prezesowa — znowuż zaczynasz. Wyobraź sobie, Felciu — dodała, zwracając się do pani Eugeniuszowej, że ci państwo prowadzą z sobą nieustającą wojnę...
— Nie tracę nadziei, że skończy się ona kiedyś pełnym chwały pokojem — odrzekł stary kawaler.
— Chodź Helenko — rzekła panna Wiktorya — przejdziemy się trochę po ogrodzie... Pan radca bawić będzie ciocię i wujenkę...
Nie czekając odpowiedzi, wzięła swą towarzyszkę pod rękę i pociągnęła ją za sobę.
— Wyobraź sobie, Helenko — mówiła, gdy się już znalazły w cienistej alei, że ten dziwak jest moim chronicznym konkurentem...
— Twoim?
— Aż do znudzenia, dwa razy oświadczał mi swoją miłość, dwa razy odpowiedziałam mu wybuchem śmiechu...