Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

pełnomocnikiem, a dla mnie generalnym konkurentem. Dziwię się, że go nie znasz...
— Ze słyszenia tylko, i to trochę; w domu u nas jest dopiero po raz pierwszy...
— I jakże ci się podoba?
— Bardzo przyjemny człowiek...
— Chcesz? Dam mu trzeciego odkosza, a wówczas z rozpaczy zwróci się do ciebie...
— Dajże pokój. Nie chcę pozbawiać wiernego przyjaciela. Czy on jest jaki wasz kuzyn?
— Podobno. Ciocia, jak ci wiadomo, zna mnóstwo rodzin, i jak zacznie kombinować różne koligacye, to zawsze jakieś powinowactwo znajdzie. Tak też i z nim; ciocia utrzymuje, że jest naszym kuzynem, ale dalekim. Przypuszczam, że w takim samym stopniu spokrewniony jest z wami i z całym światem...
— Jednem słowem, uniwersalny wujaszek...
— Tak... Zdaje mi się, że niegdyś był zakochany w cioci, ale nie przyznaje się do tego, ponieważ wzdycha teraz do siostrzenicy. Chociaż mówi, że jest dopiero w dobie podwieczorku życia, jednak naprawdę ma tyle lat, że mógłby być naszym dziadkiem. Niegdyś był w urzędowaniu, obecnie pobiera emeryturę. Częstokroć wspomina, że zawcześnie posadę opuścił, i że tylko połowę pensyi wysłużył, ale to nieprawda, bierze całkowitą eme-