Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

— No... nie... Sądzi pan radca, że jesteśmy takie lękliwe? — rzekła panna Wiktorya.
— Ja jednak najmocniej przepraszam...
— Skąd się pan tu wziął?
— Gonię panie od dziesięciu minut i przyznaję, że dogonić nie mogłem... Nie dlatego żebym nie potrafił szybko chodzić, ale byłyście panie zadaleko, chcąc więc dopiąć celu, udałem się krótszą drogą, przez przekątną i znalazłem panie... w kącie...
— A z jakiego powodu ścigał nas pan tak energicznie?
— Byłem wykonawcą woli wyższej. Mama panny Heleny i pani prezesowa poleciły mi, ażebym panie dogonił i poprosił, abyście raczyły wracać...
— Stało się co? — spytała panna Wiktorya.
— O nic niebezpiecznego... Całe towarzystwo zebrało się, układają porządek dzienny. Prezyduje pani prezesowa, ale rzeczywiście, bez udziału tak poważnego stronnictwa, jakie panie tworzycie, obrady nie mogą wydać stanowczego rezultatu...
— Potęgę i wpływy naszego stronnictwa stanowczo pan przecenia.
— Nie przeceniam, uznaję tylko jego siłę. Anglicy nie chcąc dopuścić kobiet do parlamentu, wiedzą doskonale co czynią. Stokroć łatwiej wojować z takim starym dziadem, jak naprzykład Gladstone, aniżeli z młodą i piękną kobietą. Gdyby u-