Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

pani prezesowej, która chodzić na dalekie wycieczki nie może...
Towarzystwo opuściło dom i wszyscy udali się do lasu... Pan Eugeniusz powracając z łąk, widział zdaleka swoich gości, nie gonił ich jednak i nie zatrzymywał, śpieszył bowiem do folwarku, aby skorzystać z czasu i kilka pilniejszych spraw załatwić.
Zabiegł mu drogę Roch z wiadomością, że szkoda stała się w polu, wrócił więc aby ję zobaczyć i sprawcę wyśledzić. Pole było odległe, pod lasem położone. Pojechał, szkodę zobaczył, niszczycieli cudzej własności w pień przeklął i zawrócił do domu, gdy w tem usłyszał za sobą tentent galopujących koni. Zaciekawiony odwrócił się i zobaczył pana Marcina z synem starszym...
Powitał ich radosnym okrzykiem:
— Jakże się macie, kochani!
— Józio mnie namówił do dalszej konnej przejażdżki — rzekł pan Marcin — i zapędziliśmy się aż tutaj.
— To wybornie, a skoro tu już jesteście, nie puszczę was, zabieram do niewoli.
— Mieliśmy być dziś u państwa całym domem — rzekł młody człowiek — ale dopiero wieczorem. Matka się wybiera także.
— Więc doskonale, pani przyjedzie, a was za-