Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

się więc ojciec nie obawia, Leonkowi nie będzie nic. Wypocznie, przyjdzie do siebie i z zapałem korzystać zacznie z wakacyj, które mu się słusznie należą...
— Może masz racyę — rzekł pan Marcin.
— Ależ tak, niezawodnie — dodał pan Eugeniusz, nie męczcie go tylko pytaniami i nie zmuszajcie do wesołości... A pan do nas na długo, panie Józefie?
— Na sześć tygodni.
— Tylko?
— I to za wielkiem uproszeniem... Rzeczywiście oddalić się na dłużej trudno, przemysł ma to do siebie, że nie znosi urlopów, a człowiek pracujący przy fabryce, to niby kółko w maszynie, ciągle musi być na miejscu i obracać się...
— No, są kółka i kółka!..
— Chce pan powiedzieć, że są większe i mn ejsze?
— Oczywiście...
— Prawda, ale każde musi spełniać, co do niego należy, inaczej maszyna stanie...
Pan Eugeniusz tak prowadził konia, że mógł swobodnie przypatrywać się młodemu człowiekowi.
Była to postać bardzo sympatyczna, dość wysoki, zgrabny, miał kształtną głowę, rysy twarzy