ta okazya wyczekiwana, spodziewana od wesela najmłodszej córki.
Poprzedniego dnia, wieczorem, na rynku swego rodzinnego miasteczka, przypadkowo Mosiek usłyszał, że pan Marcin z Bud pieniędzy podobno potrzebuje.
Tak mówili. Może to była plotka, może prawda, ale faktem jest, że Mosiek, usłyszawszy ją, przez całą noc spać nie mógł; tylko kombinował różne okoliczności i rozmyślał, a nazajutrz rano, bardzo wcześnie, kiedy jeszcze miasteczkowi kupcy i kapitaliści zasypiali snem sprawiedliwych, on, z kijem w ręku i workiem na plecach, wędrował w stronę Bud, marząc o tem, że grubo zarobi, a choćby nawet nie bardzo grubo, choćby tylko odrobinkę — opłaci się spacer.
Pogłoska nie wiele miała cech prawdziwości, gdyż pan Marcin radził sobie dobrze, pieniędzy od nikogo nie pożyczał, zboża na zielono nie sprzedawał. Poprostu mógł ktoś naumyślnie taką bajeczkę puścić, aby bogaczom miasteczkowym smaku narobić — ale mogło też być nadzwyczajne zdarzenie.
Człowiek zawsze potrzebujący miewa jednak niekiedy, podczas świąt uroczystych, albo w nocy, kiedy uśnie twardo, taką chwilę, taką godzinę, że nic mu nie potrzeba; — może się też zdarzyć i zdarza
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/17
Ta strona została skorygowana.