Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

mem w Woli, oddali konie człowiekowi, który przybiegł ze stajni i weszli do pokoju pana Eugeniusza.
— Posiedźcież tu chwilkę — rzekł gospodarz — pójdę oznajmić towarzystwu, że jesteście.
Ojciec z synem zostali sami.
— Nie czujesz zmęczenia? — zapytał pan Marcin.
— Nie, ojcze, ani trochę. Owszem, bardzo mi dobrze. Podobno liczne towarzystwo tu zastaniemy...
— A tak, jest kilka osób, a przedewszystkiem owa panna Wiktorya, siostrzenica prezesowej.
— Podobno bardzo ładna...
— Rzeczywiście przystojna i majętna Doskonała partya...
Pan Eugeniusz przerwał tę rozmowę, zapraszając gości do salonu.
W tymże samym czasie w Budach, pani Marcinowa wyszła do ogrodu, aby poszukać Leona. Była pewna, że go tam znajdzie, gdyż codziennie po kilka godzin pod lipami przepędzał. Serce matki zaniepokojone było poważnie ciągłym smutkiem syna.
Nie wiedziała czemu ma przypisać przyczynę tej zmiany jego humoru i usposobienia, rozmaite myśli przychodziły jej do głowy, nocami sypiać nie mogła, z obawy, czy syn jej nie chory, czy nie do-