Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

Marzę o tem od lat kilku, gdyż bez niej nie wyobrażam sobie szczęścia... Nie przypuszczałem też ani na chwilę, że wy, rodzice moi, moglibyście mieć co przeciw temu. Jedno jej zarzucić można, że nie bogata, ale czyż ty, mateczko, wniosłaś ojcu jaki majątek... a pomimo tego był i jest z tobą szczęśliwy... Cobyście mieć mogli przeciw Władzi?
— Rodzice marzą zawsze o szczęściu dzieci — odrzekła pani Zofia z rozmysłem — ale gdy dziecko wyobraża sobie szczęście inaczej...
— Ja chciałem was prosić o jej rękę, nie teraz, ale po kilku latach, gdy stanowisko sobie zdobędę...
— Alboż nie zostaniesz przy nas na gospodarstwie? Przecież tak było ułożone...
— Nie, matko...
— Ależ dlaczego?
— Dla zasady, o tem pomówię z wami później, przy sposobności, a teraz, matko kochana, błagam cię o pomoc i o radę... Ja nie mogę żyć bez nadziei... ja popełnię jakie szaleństwo...
— Uspokój się, zaczekaj... Obmyślimy...
Leon zaczął ręce matki pocałunkami obsypywać.
— Jakaś ty dobra mateczko...
— Pomyślę, zastanowię się, co zrobić, ale trochę czasu na to trzeba, ufaj mi i nie nalegaj. Cierpliwości...
Dobra matka postanowiła już w duchu, co ma