Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

położeniu, masz gęś przed sobą. Nie jedz za prędko i nie jedz za dużo, bo może ci, broń Boże, zaszkodzić. Czy rozumiesz, do czego dąży moja mowa?
— Jak najdokładniej...
— Więc do czego?
— Do tego, żeby nie jeść za wiele. Bądźcie spokojni, ja nie należę do gatunku ludzi obżartych, tylko tyle jadam, aby żyć, i tylko to jadam, co jest najtańsze. Moja żona również rozrzutnością nie grzeszy, ona szanuje grosz, onaby za pieniędzmi w ogień skoczyła...
— Wiem o tem bardzo dobrze, a słowa, które powiedziałem przed chwilą bynajmniej nie stosują się do rozrzutności...
— W takim razie, co wujaszek miał na myśli?
— Twój apetyt...
— Szczerze się przyznam, że nic nie rozumiem; mówicie jak kabała, trzeba do waszych słów bardzo dużo komentarzy.
— Być może... a jednak sądziłem, że myśl moją zrozumiesz odrazu... Apetyt jest to w ogóle chęć do czegoś, niekoniecznie tylko do jedzenia... Można mieć apetyt na cymes z marchwi, i na pieniądze też można mieć apetyt, o to właśnie idzie. Kto ma apetyt na pieniądze, lubi ryzykować, a kto lubi ryzykować, ten może stracić.
Mosiek skoczył, jak ukąszony przez żmiję.