oczywiście jeżeli tacy są; ale dlaczego nie mieliby być?
Zarobek ponętna rzecz, a coraz trudniejsza do zdobycia, jeżeli więc jest choćby nie okazya, ale ślad okazyi, cień, dalekie prawdopodobieństwo, ludzie biorą się na to, jak ryby na muchę.
Spieszą, gonią się, rozpychają jedni drugich łokciami, obalają na ziemię, depczą im po grzbietach.
Kto pierwszy, ten lepszy, kto mocniejszy, ten zdobywa. Mosiek już jest pierwszy i jest mocniejszy, jest nawet dotychczas najmocniejszy, ponieważ niema ani jednego współzawodnika — pytanie tylko, co mianowicie zdobędzie i jakim sposobem? Od czego zacznie? Jak przystąpi do rzeczy?
Z kim innym zadanie byłoby o wiele łatwiejsze, ale pan Marcin — znany jest jako człowiek małomówny, mruk, do pogawędki nieskory, częstokroć opryskliwy, a czasem gwałtowny.
Nieraz w miasteczku bardzo porządni kupcy odzywali się do niego w zamiarze rozpoczęcia rozmowy, zawiązania jakiej tranzakcyi, — a ten, albo odburknie niedelikatnie, albo udaje, że nie słyszy, i idzie w swoją drogę, nie spojrzawszy nawet na mówiącego.
Rozumie się, że z takim trudno, ale trzeba jakoś...
Mosiek wchodzi na dziedziniec, pusto, żywego ducha nie widać, dwa psy kudłate ujadają zawzięcie
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/19
Ta strona została skorygowana.