Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

sprytny człowiek i duży ryzykant, tem bardziej, że ryzykuje z twojej kieszeni...
— Owszem, on jest bardzo ostrożny; zanim się zdecyduje, to długo rozmyśla, a o najpewniejszych ludziach ma wątpliwość, tak, że nieraz ja muszę go przekonywać i zachęcać.
— Mój kochany, tyś niedawno handlował skórkami...
— Nie zaprzeczam, handlowałem; czy mam się tego wstydzić?
— Chowaj Boże, tylko skoro trudniłeś się tym interesem, to zapewne przypominasz sobie, że nieraz wmawiałeś w chłopa, że skórka nic nie warta, chociaż wiadomo ci było doskonale, że nic jej zarzucić nie można, przy każdem kupnie tak się robi...
— Właśnie, właśnie...
— Któż ci zaręczy, że Judka nie trzyma się takiej samej zasady, tylko stosowanej odwrotnie. Chwali interesanta, że jest pewny jak mur, a ten interesant nie wart trzech groszy...
— Dlaczego mnie wujaszek straszy?
— Robię to dla twego dobra... Nie ufaj zanadto, pilnuj, miej oko! Najważniejsza rzecz, miej oko... Więcej ci już nie powiem, pójdę do domu, gdyż mam zatrudnienie. Bądź zdrów.
Mosiek zaniepokoił się bardzo, a chociaż w sło-