Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/192

Ta strona została skorygowana.

wach wujaszka upatrywał przesadę, jednak ziarno nieufności zaczęto szybko kiełkować. Postanowił rozciągnąć nad działalnością Judki kontrolę, i w tym celu, zaraz po powrocie do domu, wybrał się w drogę. Wziął starą kapotę na siebie, kij do ręki i zapowiedział żonie, że wróci dopiero późnym wieczorem, a może nawet w nocy.
— Dokąd idziesz? — zapytała ciekawa połowica.
— Tak sobie — odrzekł — przejdę się trochę. Dla ruchu... Może się trafi co kupić...
— Owszem, idź... Po co masz siedzieć w domu, z tego ci nic nie przyjdzie..
Mosiek kiwnął głową na pożegnanie i wyszedł.
Dzień był upalny, słońce piekło jak ogień. Za rogatkami Mosiek, nie bez pewnego zdziwienia spostrzegł, że już się odzwyczaił od pieszych podróży; że się męczy i nie może tak szybko chodzić, jak dawniej.
Mila drogi, niby nie wielka rzecz, a jednak, możnaby się z kim przejeżdżającym zabrać, ale na drodze nikogo nie widać, chłopi zajęci w polu nie marnują czasu, wyjeżdża tylko ten, kogo zmusza konieczność.
Zamiast przyśpieszać kroku, Mosiek go zwalnia; idzie nie tak jak się chodzi za interesami, ale jak gdyby używał spaceru na rynku. W taki sposób