widać, zdaleka tylko majaczy się sylwetka człowieka idącego pieszo. Mosiek poznaje, że to chłop, ze idzie do miasteczka, i że się śpieszy, gdyż robi ogromne kroki, Mosiek widzi, że chłop ten ma w ręku wielki kij, którym się podpiera, i że idzie z rozmachem. Zanim Mosiek te szczegóły żdązył w jakąś kombinacyę ułożyć, już chłop znalazł się tuż przy nim.
— Gospodarzu, słuchajcie-no gospodarzu — rzekł Mosiek.
— A co chcecie, żydku?...
— Czekajcie-no trochę...
— Pilno mi...
— Ja wiem, że wy idziecie do miasta..
— A juści...
— I to wiem, że macie interes...
— Pewnie, że nie leciałbym po próżnicy w roboczy czas...
— Może ja pomógłbym wam w tym interesie?
Chłop zmierzył Mośka oczami od stóp do głowy, spojrzał na jego buty łatane, zniszczoną kapotę, czapkę wytartą, pokręcił głową i rzekł:
— Nie...
— Dlaczego?
— Ja pieniędzy szukam, a wy, żydku, miarkując po osobie, może macie parę groszy całej fortuny, a może i nie...
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/194
Ta strona została skorygowana.