— Nie rachowaliście mojego majątku... Może ja mam, może nie mam; ale to nic nie znaczy, dopomódz zawsze mogę...
— Choć nie macie?...
— Cóż to znaczy! Dajmy na to, że nie mam, ale mogę znać takich co mają... Rozumiecie teraz?
Chłop podrapał się po głowie i rzekł:
— Rozumiem... Właśnie ja idę do takiego co ponoć gospodarzom pieniędzy pożycza. Nazywa on się Mosiek, dawniej skórkami handlował, a teraz bogacz jest i na procent daje. Radzili mi żebym do niego poszedł... tylko, podobnoć wielki to rozbójnik i zdzierca... Znacie go?
— Tego Mośka?
— A jeno...
— Dlaczego nie miałbym znać, wszystkich znam w mieście...
— I prawda, że un taki?...
Mośkowi pewna myśl przyszła do głowy.
— Tak — odrzekł — to wielki rozbójnik... pierwszy na całe miasto...
— To możebyście nastręczyli innego?
— Inni nie są rozbójnicy jak Mosiek, ale mają jeden duży feler...
— Cóż?...
— Nie pożyczają pieniędzy, a wam zapewne bardzo pilno potrzeba?...
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/195
Ta strona została skorygowana.