Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

— Oj, jakbyście wiedzieli, okrutnie pilno...
— Nu, to musimy iść do rozbójnika... Nie ma innego sposobu. Ja wam wszystko ułatwię, ma się rozumieć, że nie za darmo.
— Wiadomo, że kto chce jechać, musi smarować...
— Śliczne słowo! Widzicie, przekonajcie się, jaki ja jestem. Szedłem na wieś, dla was wracam do miasta. Dla was to robię, tylko nie będę mógł iść tak prędko, jak wy... Nie mam siły... Skąd wy jesteście, człowieku?...
— Z Wronówki...
— Znam, ładna wieś... za Budami... a jak wy się nazywacie?
— Po imieniu Bartłomiej, a przezwiska Śmieciucha...
— Macie swoje gospodarstwo?
— A toć mam... sześć morgów gruntu, chałupa, obejście, szkapa, kilka ogonów w oborze...
— Ładne gospodarstwo... Wy pewnie różnym żydkom jesteście winni?
— Właśnie, że nie... Gdybym kiedy pożyczał, to wiedziałbym do kogo iść, a teraz jestem jak tabaka w rogu... Stręczyli mi tego zdziercę, Mośka, idę go szukać...
— My go znajdziemy... Umiecie wy pisać?