żnych i sprawiedliwych, a współkę koniecznie rozwiązać.
Mosiek przez całą noc oka zmrużyć nie mógł, jęczał i wzdychał, wyrzuty gorzkie sobie czynił, że się dał uwieść pokusie, że nie trzymał się pierwotnej myśli założenia skromnego sklepiku. Siedziałby teraz spokojnie, sprzedawał towar, nie rozmyślał nad tem, czy Wojtek jest uczciwy, Bartek odpowiedzialny, Michał utracyusz i pijak. Coby go to mogło obchodzić, co w ogóle byłoby mu wszelkich Wojtków na świecie!
Nazajutrz była sprawa, współkę rozwiązano, na pozór nastała zgoda, ale w rzeczywistości był to dopiero początek walki, niby podstępnej, nieustannej.
Judka się mścił, Mosiek się mścił, jeden drugiemu psuł interesa, jak tylko mógł i jak umiał.
Mosiek zaczął nabierać przekonania, że cała jego fortuna jest zagrożona, i to natchnęło go myślą udania się do Dawida Muchy.
Mucha przyjął swego dawnego pisarza dość kwaśno.
— Czego chcecie? — zapytał.
— Ja nic nie chcę, co ja mam chcieć?
— Więc pocoście tu przyszli?
— Dowiedzieć się, może znajdę jakie zatrudnienie, może znów kupujecie las?...
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/204
Ta strona została skorygowana.