tem, że człowiek dopóki ma pieniądze, bywa zwykle bardzo mądry w oczach ludzi, biedak zaś uchodzi zwykle za niedołęgę, nie umiejącego trzech zliczyć.
Pani Felicya była w swoim żywiole; miała gości, zamęt w domu, trzy razy więcej zatrudnienia niż zwykle; wstawała bardzo wcześnie, kładła się na spoczynek późno, lecz uśmiech zadowolenia nie schodził z jej twarzy.
— Przynajmniej wiem, że żyję — mówiła do męża — i przykro mi się robi na myśl, że lato minie, i że znów będziemy siedzieli tu sami, jak na bezludnej wyspie...
Tej kobiecie, potrzebny był do zdrowia nieustanny rwetes, ciągle wydawanie i zmienianie rozkazów, małe lecz częste wybuchy gniewu, bieganie do folwarku, kuchni, śpiżarni, ogrodu.
Pomimo dobrej tuszy, nie doznawała zmęczenia, a wesołość nie opuszczała jej nigdy. Drobne kłopoty gniewały ją tylko chwilowo i nieraz wygłaszała paradoks: że gdyby człowiek nie miał tysiąca małych zmartwień na dzień, toby się zamartwił na śmierć, a gdyby nie wpadał w pasyę przynajmniej