trzy razy na godzinę, to niezawodnie dostałby melancholii i skończyłby samobójstwem...
— Obiad lepiej smakuje, jeżeli się w kuchni lub w kredensie co stłucze, bo szkło od tego jest, żeby się rozbijało, a służba musi przecież kiedyś coś usłyszeć, gdyż za to bierze pensyę i pożywienie. Nareszcie trzeba i przy obiedzie mieć coś do powiedzenia, zabawić gości, rozweselić ich, podsunąć zajmujący przedmiot do rozmowy.
Obiady w Woli bywały wyborne, i pani Felicya wogóle miała opinię znakomitej gospodyni, ale uważała za właściwe każdą potrawę poprzedzić wstępem krytycznym, mającym na celu dowieść, że żadna, choćby najlepsza, kucharka nie ma pojęcia o gotowaniu, że wszystko może przesolić, przepieprzyć, przedymić, i że głównem, jeżeli nie jedynem zadaniem takiej istoty, jest psuć krew i szarpać nerwy nieszczęsnych pań.
Pomimo, że goście wszystko chwalili, a jedząc dawali dowód, że zdania ich nie są obłudne, pani Felicya jednak nie przestawała krytykować ostro swych kulinarnych arcydzieł. Pod tym względem była ona podobna do znakomitego śpiewaka, który odbierając hołdy za świetne wykonanie jakiej aryi, zapewnia swych wielbicieli, że jest przeziębiony, że ma gwałtowne zapalenie gardła, i że w najbliższej przyszłości grożą mu suchoty. Znaczy to:
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/207
Ta strona została skorygowana.