wspólnej zabawie, to też niermiernie zdziwiła panią Felicyę wiadomość, że pani Zofia wyjechała do Warszawy. Wieść dostała się do Woli pantoflową pocztą, ktoś przechodził przez Budy i stamtąd ją przyniósł.
Pani Felicya nie chciała wierzyć.
— To niepodobna! — zawołała — tak nagle; jabym przecież powinna o tem wiedzieć...
— Ale z pewnością, na własne oczy widziałem — rzekł chłop, który relacye tę przyniósł.
— Nie wierzę!
— Wolna wola wielmożnej pani, ale zawdy ja swoje powiadam; com widział tom widział.
— A cóżeś widział.
— Raniuteczko tamtędy szedłem, przez dziedziniec i zobaczyłem, że stangret powóz myje. Gadu gadu; a gdzie się wybieracie? A to powiada dziedziczkę mam do kolei odwieźć, jako że się wybiera do Warszawy...
— Ciekawam po co?
— Ja nie byłem ciekawy. Jedzie to jedzie. Stangret mówił, że będzie musiał dobrze konie gnać, aby na pociąg zdążyć, a dopiero rankiem powiedzieli, że ma jechać... Żeby tak z wieczora miał przykazanie, toby wszystko zawczasu przysposobił, a tak łap cap, do niczego...
— Chyba się nic nadzwyczajnego nie stało...
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/209
Ta strona została skorygowana.