Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

o interesie, gdyż od tego jest Mosiek. Liczy też trochę i na szczęście, może ono akurat dziś uśmiechnie się do niego.
Wtem rozległ się odgłos kroków i niebawem na ganku ukazał się człowiek średniego wzrostu, szczupły, ze szpakowatą, krótko przystrzyżoną brodą, z czarnemi bystremi oczami.
Rzucił okiem na Mośka i lakonicznie zapytał:
— Czego?
Mosiek do ziemi się skłonił.
— Trochę za interesem, trochę tak... dzień dobry wielmożnemu panu... Wielmożny pan na pocztę posyła?
— Więc?
— Szkoda człowieka i konia... Ja zaraz wracam do domu, mogę listy zabrać.
Pan Marcin mruknął przez zęby:
— Obejdzie się...
Potem jednak, jakby nową myślą uderzony, dodał:
— Zaczekaj...
— Owszem, bardzo chętnie...
Pan Marcin do chłopaka się zwrócił:
— Weźno Wojtek te listy i odwieź na pocztę, opłacisz, ile każą, pokwitowanie weźmiesz...
Chłopak schował papiery do torby i zręcznie wskoczył na siodło.