Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/218

Ta strona została skorygowana.

sprawy czy to są łzy smutku, czy radości... Więc tęskni, myślała, więc żałuje, więc... kocha. Tysiące myśli przebiegło jej przez głowę... Chciałaby być w jednej chwili na wsi, zobaczyć i pocieszyć towarzysza zabaw dziecinnych, usłyszeć od niego, że nie jest mu obojętną, że nie zapomniał o niej — to znowuż przychodziło jej na pamięć pytanie pana Eugeniusza: „na kogo ona tu ma czekać?“ Okropne pytanie. Ciężka walka wewnętrzna malowała się na twarzy dziewczyny i nie mogła się ukryć przed wzrokiem pani Zofii. Ta nie chciała jednak odrazu wypowiedzieć wszystkiego i zwróciła rozmowę na inny przedmiot.
— Powiedz-że mi Władziu — spytała — dobrze ci tu?
— Dobrze, ciociu, tylko...
— Więc jest i ale, cóż mianowicie?
— Smutno mi, bardzo smutno, chociaż właściwie niewiem dlaczego. Pani, u której mieszkam, jest dobra i życzliwa dla mnie, córki jej również. Nie spodziewałam się, że wśród obcych znajdę tyle życzliwości... Zatrudniona jestem przez cały dzień, z rana wychodzę, w południe mam wolną godzinę na obiad, wieczorem powracam, rozmawiamy trochę, a po herbacie rozchodzimy się zaraz, bo staruszka wcześnie idzie spać, a wszystkie musimy wstawać bardzo rano... Otóż kochana